Chińska szkatułka (Chinese Box)
Hong-Kong. Już niebawem Chiny przejmą to miasto, dawną niezależną kolonie i utworzą z niej swoją prowincję. Na tle wydarzeń poprzedzających ta przełomową chwilę, na tle niepokojów i całego wachlarza nastrojów mieszkańców rozgrywa sie osobisty dramat Johna, brytyjskiego dziennikarza. Ten zakochany w Hong-Kongu człowiek skrycie kocha piękną Chinkę. Wyznanie skrywanego uczucia utrudnia mu fakt, iż jest ona związana z chińskim biznesmenem, człowiekiem wielkim i wpływowym, za którego ona pragnie wyjść. Sprawę komplikuje nieuleczalna choroba Johna - pozostało mu zaledwie parę miesięcy życia. Jak spędzić ostatni chwile swojego życia, gdy wiadomo, że koniec jest już tak blisko.
Film fenomenalnie oddaje klimat wielkiego miasta, miasta, które miesza kulture zachodu i wschodu. Jest to swoisty fenomen - mnie wszystkie tego typu filmy zdobywają klimatem. Czy będzie to cyberpunkowy Ghost in th e Shell, czy futurystyczny Blade Runner, czy też bardziej wspolczesny film, jak Lost in Translations. Może to w końcu być basniowo-zaczarowany In the mood for Love czy jakże życiowy Happy Together. Klimat Japonii, Chin, Korei - tamtej części świata jest urzekający i oszałamiający. Podobnie tutaj. Chciałoby się wejść w kadr i zostać w tym mieści. Spotkać szpetną dziewczynę Jin i zakochac się choć na chwilę. A potem zginąć między ludźmi, powędrować wśród tłumów z kamera a na końcu odnaleźć swoje miejsce, ciągle będąc człowiekiem…
Truposz (reż. Jim Jarmusch)
Truposz (ang. Dead Man), określany mianem westernu egzystencjonalnego, jest hołdem Jarmuscha, pokłonem ku wspaniałej, minionej epoce kina amerykańskiego, pełnego Indian, białych osadników, prerii - czyli westernu w amerykańskim kinie. Ten zrealizowany w technice czarno białej film jest prostą opowieścią o losach pewnego młodego mężczyzny, który chcąc nie chcąc został poszukiwanym przez prawo rewolwerowcem.
Dla mnie epoka kinowego, filmowego dzikiego zachodu jest odległa. Owszem, oglądałem jakieś westerny, kiedyś - ale raczej dzieckiem w kolebce będąc. Temat ten mnie nie fascynował - o wiele ciekawsze dla mnie były książki o dzikim zachodzie. Nieśmiertelny Karol May chociażby. Bo jakiż chłopiec nie fascynował się przygodami wśród czerwonoskórych? Stąd może i mój słaby odbiór Jarmuschowskiego Dead Man-a. Film nasycony niezrozumiałą symboliką nie był łatwy w odbiorze. A może po prostu nie na taki film akurat miałem ochotę w ten dzień? W filmie wyraziście przebija się indywidualizm reżysera i jego swoiste podejście do tematu. Należy mu się uznanie.
Dla kogo więc jest to film? Na pewno, nie dla ludzi, szukających pospolitej rozrywki i odprężenia w kinie. Być może dla fanów Jarmuscha samego w sobie jest to pozycja obowiązkowa.
Inwazja Barbarzynców
Inwazja Barbarzynców - ten film wzruszyl mnie do glebi. I choc to nie fantastyka, to chce sie podzielic tutaj z Wami kilkoma moimi przemysleniami. Nie zdarza się często tego typu kino. Kino zmuszające do myślenia. Do myślenia nie nad czymś konkretnym, ale nad sobą.
Po krótce przedstawię fabułę: umiera człowiek, w podrzednym szpitalu toczy nierówna i skazaną na porażkę walkę z rakiem. Przyjazd syna odmienia sytuację. Pojawiają się także dawni przyjaciele. Niemniej jednak śmierć jest nieuchronna. Lecz wszyscy pomagają mu przygotować się do tej ostatniej podróży.
Co ciekawe i fascynujące zarazem, nie jest to typowy dramat. Film bardiej klasyfikuje sie na inteligentyny komedio-dramat. Błyskotliwe dialogi lekko przechodza w dowcipne wypowiedzi.
Bardzo dobrze poznajemy wszystkie postacie, biorące udział w tej sztuce. Zaczynamy się im przygądać i zachwycac ich charakterami. Nie sa to szablonowe, płaskie osoby. Mają niewyobrażalną głębie, charyzmę i obdarzone są inteligencją, która jakby w naszych czasach zanika. Być może należą do pokolenia, które przemija, a na ich miejsce szykują się tytułowe hordy barbarzyńców?
Nasz świat się zmienia. Kiedyś pełen idei i ideałów - obecnie podporzadkowuje się podstawowym potrzebom człowieka - konsumpcji dóbr materialnych. Wartości duchowe przestają być ważne. A co najgorze, przestajemy sie nad tym zastanawiać. W filmie dobitnie ilustrują to dwie sceny.
Pierwsza scena to magazyny relikwi z kościołów katolickich, które są zapełnione wszelkiego rodzaju przedmiotami kultu religinjego. Bezwartościowymi na rynkach światowych, niemniej jednak o wielkiej wartości dla wierzacycyh. W scenie tej stary ksiądz ze dziwieniem stwierdza, że antykwarysta jest młodą biznes-woman ubraną w szykowną (i droga) garsonkę. Widać też zderzenie dwóch światów - duchowego świata niesionej religii, wielkich nadzieii pokładanych w Bogu i wielkiej wartości nauk z tym związanych. Oraz świata gdzie pieniądz jest nową hostią, gdzie sentymenty i uczucia nic się nie liczą, a jedynie próba złota i data wykonania kielicha, w którym znajdowała sie przyjmowana przez kapłana krew Chrystusa.
Druga scena to odwiedziny byłych studentów umierającego człowieka. Szokująca scena odwiedzin. Okazuje się bowiem, że nie sami z siebie ani nie dla tego człowieka przyszli powiedzieć kilka słów do umierającego człowieka. Ohyda!
Co nas czeka w świecie rządzonym przez kursy walut i giełdowe wahania kursów? Czy będziemy dalej silnie przeżywac człowieczeństwo? Czy tez może zaliczymy kolejny w historii “-izm”. Kretynizm. Czy jako młodzi znajdziemy w życiu jego sens? Czy tez nie potrafiąc zyć oddamy sie w ramiona narkotycznych wizji, i będzie nam wszystko jedno co się z nami dzieje. Bez pomysłów na jutro, bez planów i porażek? Co tak na prawde jest ważne i co się liczy… Zastanówcie się! Obejrzyjcie! Polecam!