The Following (serial, sezon 3)
The Following. Po sezonie drugim nie myślałem, że da się wykrzesać coś więcej w kolejnym. A jednak trochę się udało. Choć sezon 3 ma tylko 10 odcinków (poprzednie sezony maiły po 15) to scenarzystom udało się go jakoś zapełnić. Więc znów spotykamy Joe Carrola - psychopatę i seryjnego mordercę, i jednocześnie lidera sekty swoich wyznawców. Joe Carrol siedzi grzecznie w wiezieniu, w celi śmierci i odlicza dni do egzekucji.
Z drugiej strony Ryan Hardy robi to co potrafi robić najlepiej - jest dobrym gliną. Dobrym - w sensie skutecznym. Bo jak pamiętamy z drugiego sezonu on i jego zespół tuszują sprawę egzekucji, która niezbyt zgodna była z prawem (jakie niezbyt? całkowicie!). A z drugie strony jego niezbyt standardowe metody pozwalają zbliżać się do złoczyńców i ich eliminować.
Właściwie nie wiem, czy w trzecim sezonie jest więcej złoczyńców czy więcej wejść „z buta” przez zamknięte drzwi do domu/pomieszczenia gdzie być może jest jakiś złoczyńca. Patrząc trochę z perspektywy - to jest to pewna monotonia. Cynk lub pomysł gdzie może być Mark (i/lub jego pomocnicy), żądny zemsty młody psychopata cierpiący po stracie matki i brata. Szybki dojazd, wejście z buta, znalezienie kilku ciał. I znów historia się powtarza.
Mroczna prawda (A dark truth, 2012)
Wojna o wodę.
Czyli jak zepsuć rzetelny scenariusz i wypuścić smętny gniot. Nośny (?) temat, hen za górami, za rzekami w Ekwadorze, duża korporacja nabywa prawa do wody. W tym do deszczówki. Ludzie troszkę są niezadowoleni, bo to co mieli darmo muszą teraz kupować. Mniej więcej. Do tego, aby pozbyć się problemu, korporacja buduje oczyszczalnie wody i ujęcie wody aby obłaskawić jakoś ludność. Ludność zaczyna chorować. Podnosi się bunt. Lokalna armia siedząca w kieszeni korporacji zaczyna eksterminację cywili. Zaczyna się ciekawie. Chwilę później przed siedzibą korporacji dochodzi do spektakularnego przekazania wiadomości i samobójstwa posłańca.
No i w tym miejscu powinno zacząć rosnąć napięcie.
Uprowadzona 2 (Taken 2, 2012)
Bez zaskoczenia.
Kto oglądał część pierwszą może sobie wyobrazić część drugą i zadecydować, czy oglądać to samo po raz drugi. Zmienia się trochę scenografia i parę osób dramatu. Ale ogólnie rzecz biorąc chodzi o to samo. Dla tych co pominęli w jakiś sposób część pierwszą. Liam Neeson odgrywa czułego ojca rodziny będąc jednocześnie doskonale wyszkolonym w walce agentem. Więc zgodnie z oczekiwaniami jacyś źli ludzie muszą mieć mu wiele złego do powiedzenia, zrobienia i te pe. Oczywiście naruszają „domowy mir” przez co Liam, nasz superagent, musi chronić rodzinę. Akcja rozkręca się od razu w wiadomym kierunku (w obydwu częściach).
Liam niczym przecinak o masie lokomotywy idzie i eliminuje kolejno każdego złego. Zabija ich wszystkich, gołymi rękami, czy pistoletem, czy jak tam się trafi, męcząc się przy tym lekko.
Cult - Serial TV - Pilot s01e01
Hej, coś się właśnie oderwało.
Taka sentencja w ustach kończy sie śmiercią wypowadającego te słowa. Ciekawie? Może tak, może nie. Co nie zmienia faktu, że pierwszy odcinek serialu Cult elektryzuje bardziej niż niejeden thriller kinowy. Nie jeden już raz pisałęm, ale powtórze teraz i pewnie jeszcze parę razy w przyszłości - seriale są coraz lepsze. Jak dla mnie zaczynają sie robić lepsze niż kino i pełnometrażowe filmy. Po chwili zastanowienia chyba już nawet wiem dlaczego.
Wina leży też po stronie producentów filmów, którzy niejednokrotnie okraszają fabułę zbyt dużą ilością efektów specjalnych. Często efekty istnieją dla samych efektów oraz tego “3D super-hiper efekty tylko w kinach” na plakacie. Fabuła zaczyna być nieistotna gdyż liczy się ilośc efektów na centymetr kwadratowy ekranu. Do tego - jak już ktoś wszedł na film, zapłacił, to rzadko wychodzi. A jak za 2-3 lata będzie kolejna część filmu to do tego czasu zapomni o marnym filmie, a reklama namówi go znów na wycieczkę do kina. Cóż - ostatnio superprodukcje to takie “jednorazowe” skoki na kasę widzów…
Z serialami jest inaczej.
Igrzyska śmierci (The Hunger Games, 2012)
Zaskoczenie. Pozytywne.
Igrzyska śmierci – fabularnie zapowiadały się dość podobnie do wielu filmów, jakie już widzieliśmy. Ot, z jakiegoś powodu w świecie przyszłości, bogaci mają taką rozrywkę, że oglądają neo-igrzyska. Czyli wrzucają w śmiertelnego Big Brothera ludzi, którzy mają się tam zabijać ku radości widzów. Show must go on! Ileż to takich filmów było i ile wariantów scenariusza? Dość sporo. Dlatego niewielkie szanse dawałem The Hunger Games…
I tutaj zaskoczenie. Pozytywne.
Igrzyska śmierci zaczynają już od początku wciągać, interesować. Lekko komiksowa kanwa scenariusza sprawia, że wiemy, że to nie jest na serio. Film nie stara się przerodzić w emocjonujący dramat, zadający wzniosłe pytania o naturę rzeczy, nie moralizuje do przesady. Ot, twórcy postawili na to, że dostarczą widzom rozrywki w stylu klasycznego SF i udało im się to wyśmienicie!