Evangelion 1.11 - (Nie) jesteś sam
Nie znałem serialu na podstawie którego kilku pierwszych odcinków powstała pierwsza część tetralogii, czyli Evangelion 1.11 - (Nie) jesteś sam (Evangelion 1.11 - You are (not) alone). Ale, że nie boję się anime i czasem odnajduje w nim to, czego nie ma w sieczce Made in Hollywood - to obejrzałem. A oglądając miałem nieprzerwane wrażenie, że coś mnie omija, coś o czym nie wiem dzieje się z boku. To tak jak oglądać wierną adaptację powieści, nie znając tej powieści. Wizja autorów filmu wtedy jest pełna skrótów. Ci co czytali - wiedza czym wypełnić luki. Reszta czuje się lekko skołowana.
Pomijając to wszystko to jest nieźle. Ciekawy pomysł (SF) na świat w przyszłości (po kataklizmie), ciekawy pomysł na “inwazję aniołów” oraz walkę ludzi w obronie Ziemi. Wplecenie tego wszystkiego z Pismem Świętym i nawiązania chrześcijańskie, to chyba największa egzotyka dla… twórców jak i odbiorców Anime z kraju kwitnącej wiśni i ogólnie ze wschodniej części świata. Przypuszczam, że mistycyzm dla nich jest mniej więcej taki jak dla nas, gdy oglądamy filmy z Buddą w tle.
Grobowiec świetlików (Hotaru no haka, 1988)
Grobowiec świetlików (Hotaru no haka) to anime - japońska animacja. Ale nie spodziewajcie się tutaj robo-mechów i futurystycznych walk. Bo przecież w większości z tym się Wam kojarzą wielkookie animacje.
Grobowiec świetlików to dramat anime. Wydawałoby się to zaskakujące, ale nie wtedy, gdy za produkcją stoi Studio Ghibili. I nie chodzi o to, że robią oni dramaty anime a raczej o fakt, że jest to studio produkujące nieszablonowe produkcje. Filmy Studia Ghibli zawsze zwracały na siebie uwagę nie tylko wielbicieli anime. Przypomnijmy takie tytuły jak Mój sąsiad Totoro, Księżniczka Mononoke, W krainie duchów (Sprited Away) czy wiele innych, które znajdziecie pod linkiem prowadzącym do wikipedii.
Grobowiec świetlików to jedna z pierwszych anime tego studia. Jest to smutna i dająca do myślenia opowieść o dwójce rodzeństwa w czasach wojennej zawieruchy. Zdani wyłącznie na siebie starają się przetrwać z pomocą innych ludzi jak i samodzielnie. Z jednej strony beztroskie podejście - są za młodzi by tak na prawdę rozumieć do końca wydarzenia.
Green Zone (USA, 2010)
Green Zone to kolejny dramat wojenny związany z inwazją na Irak. Ech o czym by kręcili filmy w Hollywood, gdyby nie amerykańska inwazja na Irak? Pewnie ciągle o Wietnamie… Choć nie do końca samo Hollywood za tym stoi bo Green Zone to międzynarodowa produkcja (Francja, Hiszpania, USA, Wielka Brytania).
Jednak Green Zone oparty na powieści jest filmem pełnym zwrotów akcji, dynamicznym na tyle, by nie zanudzać widza, a jednocześnie nie jest to film akcji. Jeśli strzelają, to w jakimś celu (albo do jakiegoś celu) - w końcu jest wojna!
W filmie dostajemy sprawnie uknutą intrygę, opierającą sie na spiskowej teorii dotyczącej wojny w Iraku. A główny bohater (matt Damon) przez cały film dąży do odkrycia prawdy.
Człowiek, który gapił się na kozy
“Cała masa żenujących dialogów, które mają wielką szansę przejść do kanonu kina jako wzór grafomanii i blagi.” - Polityka/Kultura
Ufff. Oniemiałem. Takiego filmu, tak złego, nie spodziewałem się po takiej obsadzie. Właściwie to może film nie dla mnie. Po prostu w moich oczach to głupi film.Całkowicie pozbawiony jakiegoś sensu. Przypuszczam też, że znajdzie on, poza twórcami, jakąś grupkę fanów, dla których będzie arcydziełem. Jednak nie dajcie się nabrać. Ten film ani nic nie wnosi, anie nie jest śmieszny, ani nie jest czymś nowym, zaskakującym. Jakimś cudem powstał “cudak”całkowicie nijaki. Nie wart poświęcania swojego czasu… Ech a ja głupi dałem się złapać…
Ocena 0/10
Inni o filmie:
“Newage’owych wojskowych-mnichów, zwanych dla uproszczenia Rycerzami Jedi i ćwiczących się w telekinezie oraz tai chi, grają wyśmienici aktorzy: George Clooney, Jeff Bridges, Kevin Spacey, zaś mało bystrego żurnalistę, odkrywającego szokującą prawdę, Ewan McGregor. Ale nawet oni nie ratują scenariuszowych mielizn, żenujących dialogów, niedowcipnych sytuacji, które mają wielką szansę przejść do kanonu kina jako wzór grafomanii i blagi.” - całość tutaj: Polityka/Kultura
Hurt Locker
War is a drug
Hurt Locker - amerykański dramat wojenny podobał mi się ponieważ ostatnio są u mnie na topie filmy wojenne. Wszystko co dzieje się po Wietnamie – a więc Afganistan, Irak – pochłania mnie albo raczej ja pochłaniam. Rosyjskie filmy takie jak Wojna czy 9 Kompania czy amerykańskie jak mini-serial Generation Kill znalazły u mnie na półce honorowe miejsce. Nie wnikam skąd ta nagła zmiana mojego upodobania, przyjmuję, że po prostu tak jest. Współczesna wojna to coś nowego – dość nazistów, hitlerowców – może to po prostu przesyt II Wojną Światową. A może to, że Afganistan, Irak są bliższe mojemu pokoleniu, które inwazję z 1939 roku zna tylko z podręczników historii.
Wracając do Hurt Locker – kolejny film, który mnie pochłonął. Jak narkotyk. Tak jak Jamesa pochłania rosnący poziom adrenaliny gdy zmaga się z ekstremalnymi sytuacjami, stresem takim, ze inni po prostu brudziliby spodnie. Napędza go adrenalina, ryzyko jakie podejmuje. A że podejmuje je w słusznej sprawie, mimo, że łamie regulaminy i naraża siebie (a czasem nie tylko siebie) – widz nie potrafi go nie lubić. Trudno Jamesa jednoznacznie osądzić. Nie jest zły. Ale niewątpliwie jest uzależniony.
(więcej…)