Marsjanin (2015, reż. Ridley Scott)
Marsjanin - film SF w reżyserii słynnego i znanego wszystkim reżysera, na podstawie bestsellerowej debiutanckiej powieści Andy Weira… Miało być tak pięknie a wyszło jak zawsze. Cóż - wynudziłem się strasznie. Może dlatego, że wybrałem wersję 2D (oj naszukałem się, żeby nie iść na 3D). A wybrałem po to, żeby zobaczyć historię a nie tanie efekciarstwo wirujących szkiełek.
No i niestety adaptacja błyskotliwej, wartkiej, sarkastycznej i pełnej humoru powieści wypada dość blado. Rzekłbym ani reżyser jej nie ratuje ani Matt Damon jako Mark Whatney.
Ridley Scott - Reżyser. Mógłby odpuścić. Gdyby ten film trafił w ręce jakiegoś młodego, ambitnego reżysera, pełnego werwy i pomysłów - byłoby lepiej bez dwóch zdań. Niestety Marsjanin (powieść) stał się bestsellerem więc Hollywood nie mogło ryzykować ekranizacji przez jakiegoś No Name. Wiadomo - rzuci się duży budżet, popularnego aktora, uznanego reżysera - dorobi reklam i będzie hit kinowy. Będzie bo musi. Dzięki czemu dostajemy miałkie kino bazujące na nazwiskach i popularności powieści Andy Weira…
The Following (serial, sezon 3)
The Following. Po sezonie drugim nie myślałem, że da się wykrzesać coś więcej w kolejnym. A jednak trochę się udało. Choć sezon 3 ma tylko 10 odcinków (poprzednie sezony maiły po 15) to scenarzystom udało się go jakoś zapełnić. Więc znów spotykamy Joe Carrola - psychopatę i seryjnego mordercę, i jednocześnie lidera sekty swoich wyznawców. Joe Carrol siedzi grzecznie w wiezieniu, w celi śmierci i odlicza dni do egzekucji.
Z drugiej strony Ryan Hardy robi to co potrafi robić najlepiej - jest dobrym gliną. Dobrym - w sensie skutecznym. Bo jak pamiętamy z drugiego sezonu on i jego zespół tuszują sprawę egzekucji, która niezbyt zgodna była z prawem (jakie niezbyt? całkowicie!). A z drugie strony jego niezbyt standardowe metody pozwalają zbliżać się do złoczyńców i ich eliminować.
Właściwie nie wiem, czy w trzecim sezonie jest więcej złoczyńców czy więcej wejść „z buta” przez zamknięte drzwi do domu/pomieszczenia gdzie być może jest jakiś złoczyńca. Patrząc trochę z perspektywy - to jest to pewna monotonia. Cynk lub pomysł gdzie może być Mark (i/lub jego pomocnicy), żądny zemsty młody psychopata cierpiący po stracie matki i brata. Szybki dojazd, wejście z buta, znalezienie kilku ciał. I znów historia się powtarza.
Riddick (SF, 2013)
Wyjątkowo zły dzień.
Richard B. Riddick powrócił na ekrany i choć film mi się podobał nie wróżę mu takiego sukcesu ani wśród fanów ani wśród nie-fanów.
Ale zacznijmy od tego, że mnie się podobał. Jestem fanem Riddicka. Ten bardzo zły acz z odrobiną dobra charakter ma w sobie takie magnetyczne coś, pomijając niesamowitą charyzmę. Owszem, skazaniec, wielokrotny morderca, ale on nie zabija dla przyjemności. Co więcej często ostrzega, że zabije jeśli to lub tamto. A kto go nie słucha – ginie.
Riddick (2013) to jednak film akcji w klimatach SF z Riddickiem (Vin Diesel) w roli głównej. Przewidywanie – ci co mają żgnąć, zginą. Czasem spektakularnie. Czasem w odpowiednim momencie, dokładnie jak Riddick powiedział. Dużo krwi i zdecydowanie męskie kino z lekkim męskim humorem.
Więc nie jest źle, choć jest najgorzej z całej serii. Nie jest źle, choćby dlatego, że niemal dwie godziny w kinie przeleciały dość szybko. I koniec był zaskoczeniem („to już czas na finał?”).
Ale źle jest, bo porównując do poprzednich Riddicków jest po prostu gorzej.
Podobno publika (w tym ja) pragnęła powtórki z Pitch Black. Można śmiało napisać, że koło Pitch Black ten film nawet nie stał. To, że mamy niegościnną planetę i różne mordercze potwory nie czyni z Riddicka drugie Pitch Black. Brakło właściwie wszystkiego, co tam budowało niesamowity klimat.
Po pierwsze Pitch Black na otwarciu serwowało katastrofę, niezwykłe napięcie podczas awaryjnego lądowania czy raczej rozbicia po uszkodzeniu pojazdu. Nie bez znaczenia były już wtedy serwowane rozterki moralne, mające wpływ na to co działo się w dalszej części.
Elizjum /Elysium, SF, USA, 2013/
Kierunek w którym idzie amerykańskie kino SF chyba mi się nie podoba. Przynajmniej jeden z tych kierunków. Bo pierwszy – widowiskowe kino akcji, stawiające na jeszcze większy łomot jest OK – nie pretenduje do kina „intelektualnego” tylko stawia na rozrywkę połączoną lub wynikającą z rozwałki. Drugi kierunek to kino SF które udaje. I niestety Elizjum udaje, że jest czymś więcej poza widowiskową rozpierduchą. No i za to długi minus jak stąd do kosmosu…
Czytałem trochę o filmie zanim się na niego wybrałem. Jedni pisali źle. Inni pisali niemal peany. Że to taki Oblivion /Niepamięć/ tylko lepszy. Nooo to Oblivion jednak lepszy. Moim oczywiście zdaniem. Mniej obiecywał i chyba dawał więcej niż obiecywał. I nie udawał, że jest czymś więcej ponad tym czym był – płytką fabułą okraszoną efektami.
No dobrze, wracajmy do Elizjum. Fabuła dość banalna. Że niby tam jest drugie tło? No we wszystkim na upartego można się jakiegoś przesłania ważnego dla ludzkości dopatrzeć. Nawet w Riddicku. Scenariusz pełen absurdów, nawet jak na kino SF. Postacie narysowane tak płasko, że w kinie trzy-de odstawałyby od każdego elementu filmu. Straszny więc z Elizjum średniak, który uratowały trochę widoczki, scenografia, praca kamery i sama orbitalna stacja. Niestety po lekturze Pierścienia /Larry Niven/ i Spotkania z Ramą /Arthur C. Clarke/ scenografom i projektantom zabrakło polotu. Wygenerowali ot taką tam bzdurkę w kosmosie.
Niepamięć (Oblivion, 2012)
Wszystko co w Hollywood najlepsze. I tylko tyle.
Niewątpliwie Niepamięć dość szybko odejdzie w moją niepamięć. Wszystko to, w czym Hollywood jest najlepsze upchnięto w film Oblivion. Powstało więc kino SF takie, do jakiego zaczynamy się już od dawna przyzwyczajać – efekciarskie i efektowne, urocze i widowiskowe, pełne wartkiej akcji i super-hiper efektów specjalnych. I całkowicie, ale to całkowicie fabularnie przeciętne. Ot jest jakaś fabuła, okraszona niemal wszystkim, co do tej pory mieliśmy i w kinie i w literaturze – taki zlepek „cytatów” ubrany dla niepoznaki w odrobinę odmienności, żeby nie było, że to jakiś remake czy coś.
Ciężko napisać o Niepamięci tak, żeby nie zdradzić fabuły. Bo tą można streścić w paru zdaniach. Więc może lepiej, jak nie będę pisał o tym, jak wygląda Ziemia w roku 2077.