Finding Carter - Sezon 2 (serial)
31 marca rozpoczął się w MTV drugi sezon młodzieżowego dramatu Finding Carter. Przed widzami kolejne 12 odcinków serialu z życia Carter. Młodej dziewczyny, której życie odmieniło się po tym, jak trafiła do aresztu. Dowiedziała się tam, że przed laty została uprowadzona przez obcą kobietę i teraz odnaleziona trafi do prawdziwych rodziców.
Drugi sezon najwyraźniej postara się wyjaśnić (lub skomplikować) całą sytuację. Zwłacza, iż pierwszy kończy się ponownym porwaniem Carter przez kobietę, która przez 13 lat była dla niej matką. Dlaczego Lori tak walczy o Carter? Kto jest prawdziwą matką Carter? Dowiecie się wkrótce…
Riddick (SF, 2013)
Wyjątkowo zły dzień.
Richard B. Riddick powrócił na ekrany i choć film mi się podobał nie wróżę mu takiego sukcesu ani wśród fanów ani wśród nie-fanów.
Ale zacznijmy od tego, że mnie się podobał. Jestem fanem Riddicka. Ten bardzo zły acz z odrobiną dobra charakter ma w sobie takie magnetyczne coś, pomijając niesamowitą charyzmę. Owszem, skazaniec, wielokrotny morderca, ale on nie zabija dla przyjemności. Co więcej często ostrzega, że zabije jeśli to lub tamto. A kto go nie słucha – ginie.
Riddick (2013) to jednak film akcji w klimatach SF z Riddickiem (Vin Diesel) w roli głównej. Przewidywanie – ci co mają żgnąć, zginą. Czasem spektakularnie. Czasem w odpowiednim momencie, dokładnie jak Riddick powiedział. Dużo krwi i zdecydowanie męskie kino z lekkim męskim humorem.
Więc nie jest źle, choć jest najgorzej z całej serii. Nie jest źle, choćby dlatego, że niemal dwie godziny w kinie przeleciały dość szybko. I koniec był zaskoczeniem („to już czas na finał?”).
Ale źle jest, bo porównując do poprzednich Riddicków jest po prostu gorzej.
Podobno publika (w tym ja) pragnęła powtórki z Pitch Black. Można śmiało napisać, że koło Pitch Black ten film nawet nie stał. To, że mamy niegościnną planetę i różne mordercze potwory nie czyni z Riddicka drugie Pitch Black. Brakło właściwie wszystkiego, co tam budowało niesamowity klimat.
Po pierwsze Pitch Black na otwarciu serwowało katastrofę, niezwykłe napięcie podczas awaryjnego lądowania czy raczej rozbicia po uszkodzeniu pojazdu. Nie bez znaczenia były już wtedy serwowane rozterki moralne, mające wpływ na to co działo się w dalszej części.
Elizjum /Elysium, SF, USA, 2013/
Kierunek w którym idzie amerykańskie kino SF chyba mi się nie podoba. Przynajmniej jeden z tych kierunków. Bo pierwszy – widowiskowe kino akcji, stawiające na jeszcze większy łomot jest OK – nie pretenduje do kina „intelektualnego” tylko stawia na rozrywkę połączoną lub wynikającą z rozwałki. Drugi kierunek to kino SF które udaje. I niestety Elizjum udaje, że jest czymś więcej poza widowiskową rozpierduchą. No i za to długi minus jak stąd do kosmosu…
Czytałem trochę o filmie zanim się na niego wybrałem. Jedni pisali źle. Inni pisali niemal peany. Że to taki Oblivion /Niepamięć/ tylko lepszy. Nooo to Oblivion jednak lepszy. Moim oczywiście zdaniem. Mniej obiecywał i chyba dawał więcej niż obiecywał. I nie udawał, że jest czymś więcej ponad tym czym był – płytką fabułą okraszoną efektami.
No dobrze, wracajmy do Elizjum. Fabuła dość banalna. Że niby tam jest drugie tło? No we wszystkim na upartego można się jakiegoś przesłania ważnego dla ludzkości dopatrzeć. Nawet w Riddicku. Scenariusz pełen absurdów, nawet jak na kino SF. Postacie narysowane tak płasko, że w kinie trzy-de odstawałyby od każdego elementu filmu. Straszny więc z Elizjum średniak, który uratowały trochę widoczki, scenografia, praca kamery i sama orbitalna stacja. Niestety po lekturze Pierścienia /Larry Niven/ i Spotkania z Ramą /Arthur C. Clarke/ scenografom i projektantom zabrakło polotu. Wygenerowali ot taką tam bzdurkę w kosmosie.
Niepamięć (Oblivion, 2012)
Wszystko co w Hollywood najlepsze. I tylko tyle.
Niewątpliwie Niepamięć dość szybko odejdzie w moją niepamięć. Wszystko to, w czym Hollywood jest najlepsze upchnięto w film Oblivion. Powstało więc kino SF takie, do jakiego zaczynamy się już od dawna przyzwyczajać – efekciarskie i efektowne, urocze i widowiskowe, pełne wartkiej akcji i super-hiper efektów specjalnych. I całkowicie, ale to całkowicie fabularnie przeciętne. Ot jest jakaś fabuła, okraszona niemal wszystkim, co do tej pory mieliśmy i w kinie i w literaturze – taki zlepek „cytatów” ubrany dla niepoznaki w odrobinę odmienności, żeby nie było, że to jakiś remake czy coś.
Ciężko napisać o Niepamięci tak, żeby nie zdradzić fabuły. Bo tą można streścić w paru zdaniach. Więc może lepiej, jak nie będę pisał o tym, jak wygląda Ziemia w roku 2077.
Silent Hill: Apokalipsa (2012)
Dość długo trwało, aż kontynuacja filmu Silent Hill z 2006 roku pojawi się na ekranach. Parę dobrych lat. Wygląda zaś na to, że Silent Hill: Apokalipsa z dopiskiem 3D pojawiło się za sprawą myśli „hej, może zrobimy kontynuację w 3D – ludzie to kupią”. Nie wybrałem się na 3D do kina bo w moim przekonaniu efekty 3D tylko szkodzą filmom. A jak coś jest w 3D to jest gorsze, bo za duży nacisk producenci kładą na tanie efekciarstwo. Cóż, gawiedź to lubi wyskakujące z ekranu obcięte palce. Mnie zaś to nie imponuje. Jeśli film jest dobry, to jest dobry także w 2D.
Druga odsłona Silent Hill ma wszystko, czego potrzebuje dobra rzemieślnicza robota, a brakuje wszystkiego co z rzemieślniczą robotę przekształca w zapadający w pamięć obraz. Zacznę od najlepszego – wizualnie Silent Hill jest swoistą perełką. Scenografia jest perfekcyjnie dopasowana i w znacznej mierze oddaje klimat zarówno pierwszej części jak i cyklu gier video – pierwowzoru. Z resztą jest dramatycznie gorzej. Zacznijmy od nawiązania do fabuły i klimatu gry – producenci mają przed sobą jeszcze pewną drogę przez ciernie, zanim zrozumieją, że im wierniejszy przekład gry na film tym gorzej dla filmu. Odbiór jednego jak i drugiego medium jest inne. Film to rozrywka bierna – uczestniczymy w niej w sposób dość ograniczony. Ot gapimy się i słuchamy (o „słuchamy” będzie później). Uczestnictwo w grze to inne emocje i czynny udział. W końcu w grze sterujemy postacią, w pewnym zakresie się z nią utożsamiamy. Także w pewnym zakresie decydujemy czy zginie, czy sobie poradzi, czy przeżyje. To zaangażowanie i wcielenie się w rolę sprawia, że przestraszyć nas może niemal cokolwiek wyłaniające się gdzieś z mroku. W filmie wyskakujące z szafy Bobo nie straszy… Niestety w Silent Hill: Apokalipsa – mało co straszy.