Eden Lake (2009)
O filmie z horrory.com.pl:
Czytając internetowe polskie portale informacyjne, w których dużo miejsca poświęca się wiadomościom z Anglii i Irlandii (z wiadomych względów), co rusz można się natknąć na wiadomości o kolejnych ofiarach młodocianych nożowników w Londynie. Serwisy internetowe skrupulatnie zliczają liczbę ofiar i nakręcają spiralę strachu. Na Wyspach ta histeria jest mniejsza, choć Daily Mail lubi czasem podgrzać atmosferę. Bo nawet w tamtejszej prasie szeroko i ze zdumieniem opisywane są wybryki rozwydrzonej młodzieży, która potrafi zaatakować policjanta za zwrócenie uwagi, że nie należy śmiecić. Istnieje więc w publicznej świadomości pewien mniej lub bardziej artykułowany strach przed tzw. “hoodies”. W ten klimat doskonale wpisuje się “Eden Lake” Jamesa Watkinsa – mocny i realistyczny survival horror, który potrząsnął mną jak dawno już żaden film.
Jenny i Steve postanawiają wyrwać się na weekend z londyńskiej dżungli i odpocząć na łonie natury. Mężczyzna odkrył prawdziwie urokliwy zakątek nad jeziorem, gdzieś w głębi kraju. Korzystając z sielskiego i romantycznego nastroju Steve ma zamiar się oświadczyć. Spokój wypoczynku burzy jednak grupa nastolatków, którzy wybrali to samo miejsce, by słuchać głośnej muzyki i nie przejmować się niczym. Od drobnej konfrontacji, zwrócenia uwagi, zaczyna się nakręcać spirala przemocy. Idylliczny weekend zamienia się w brutalną walkę o przetrwanie. Z dala od cywilizacji, zdani na łaskę małoletnich oprawców, Jenny i Steve próbują przeżyć…
Jak napisałem wyżej, dawno już żaden film nie wbił mnie tak w fotel, zmasakrował psychicznie i pozostawił ze szczęką opadniętą ze zdumienia. Nawet nie wiem od czego mam zacząć opisywanie “Eden Lake” (i choć raz nie jest to dylemat z cyklu, z której strony zacząć obsmarowywać obraz). Co przede wszystkim uderza i poraża to realizm i prawdopodobieństwo fabuły. Z łatwością jestem w stanie wyobrazić sobie podobny rozwój wypadków, nakręcanie się spirali przemocy, presję równieśniczą w grupie oprawców, eskalację brutalności, do punktu zza którego nie ma już odwrotu, gdzie zasadą przetrwania staje się – zabij albo giń. Nie ma tu monstrów rodem z klasycznych horrorów, nie ma nawet monstrualnych postaci znanych choćby z “Texas Chainsaw Massacre”, odrealnionych i kompletnie anonimowych morderców jak z “Rovdyr”. Nie, zamiast tego jest jeszcze bardziej przerażająca normalność. Jest grupka małolatów, która podobna jest do tych widzianych pośród biednych blokowisk wielkich miast. To zdecydowany atut filmu, bo chyba każdemu zdarzyło się iść późną porą przez nieciekawą okolicę i mieć duszę na ramieniu na widok grupki postaci w oddali. To strach z którym łatwo się identyfikować, nawet jeśli nie podziela się alarmistycznych głosów mówiących o epidemii przemocy wśród małoletnich. Ta namacalność zła i realność zagrożenia, podobieństwo do rzeczywistości potęgują nastrój grozy. Konsekwencje co prawda doprowadzone są do ekstremum, ale kiedy wczytać się w informacje o tym, do czego zdolny jest człowiek, jakie sączą w nasze głowy tabloidy, okazuje się, że twórców wcale nie poniosła tak bardzo wyobraźnia.
Realizm podkreśla również dobrze skonstruowana fabuła, która powoli się rozkręca, cały czas dbając o prawdopodobieństwo. Świetnie sprawdzają się aktorzy, zarówno ci starsi jak i młodzi. Szczególnie, że reżyser (i scenarzysta jednocześnie) zadbał o nadanie psychologicznej głębi swoim bohaterom. Steve na przykład próbuje dowieść swojej męskości i zwraca uwagę nastolatkom. Mimo, że tak naprawdę czuje się niepewnie, to chce pokazać przed Jenny, że jest wart jej ręki. A w końcu strach przed rozwydrzoną młodzieżą to tylko wymysł prawicowych bulwarówek… Według reżysera niekoniecznie. Ten moment jest iskrą, punktem, zza którego nie ma już powrotu. I jeśli komuś wydaje się zabawne, że dorosły mężczyzna może chcieć sprawdzić się, zwracając komuś uwagę, wystarczy pomyśleć o tym, jak rzadko zdarzają się takie sytuacje w realnym życiu, jak bardzo jednak boimy się. Strach przed agresją werbalną i fizyczną powstrzymuje od działania. I szczerze mówiąc “Eden Lake” to aktywnego przeciwdziałania chuligaństwu nie zachęca. Dalszy rozwój wypadków znowu przedstawia się tak, jakby żywcem został wzięty z gazetowej historii. Dzieciaki kradną parze samochód, żeby upokorzyć tych, którzy śmieli zwrócić im uwagę. Podczas próby odzyskania kluczyków do auta dochodzi do nieszczęśliwego wypadku, który przeobraża niezbyt zrównoważonego przywódcę grupy, Bretta, w żądnego zemsty i zdolnego do każdej potworności psychopatę.
Tu można się spierać na ile ta metamorfoza jest całkowicie wiarygodna i czy pewne wystudiowanie postaci granej przez Jacka O’Connella nie sprawiają, że “Eden Lake” nie stacza się w stronę bezpiecznej fantazji. Moim zdaniem absoultnie nie, a takie zarzuty są nieistotne w perspektywie całości filmu. Owszem, Brett zaczyna zachowywać się jak typowy czarny charakter znany z kina gatunku. Ale taki ukłon w stronę konwencji (nie jeden zresztą) mnie zbytnio nie raził, bo zbyt zajęty byłem nerwowym wierceniem w fotelu kinowym, w oczekiwaniu na to, co się wydarzy. Dla tych, którzy wierzą w realizm do końca, pewne przerysowanie młodocianego prowodyra, może być swoistym wentylem bezpieczeństwa. Ja w realizm za wszelką cenę nie wierzę i byłem absolutnie przerażony.
Gdyż w “Eden Lake” dzieje się naprawdę sporo. Jest w obrazie Watkinsa kilka scen, które autentycznie zaparły mi dech w piesiach i zaszokowały, że ktoś postanowił je zarejestrować na taśmie. I nie chodzi nawet o jakąś wyjątkową krwawość tychże, bo część najbardziej mnie poruszających wydarzeń rozgrywa się poza kadrem. Niektóre momenty są prawdziwie wstrząsające. A część tego wrażenia to efekt znakomitej gry aktorskiej. Dwójka główych bohaterów nie jest może przesadnie rozbudowana psychologicznie (to nie jest w końcu kino społecznie zaangażowane ani pogłebiona psychodrama), ale aktorzy potrafią nasycić swoje kreacje autentyzmem, wiarygodnością i człowieczeństwem. Nawet negatywne postaci dramatu są zupełnie ludzkie i prawdziwe, bo zło ma tu twarz drugiego człowieka. Dzięki poświęceniu i sztuce Michaela Fassbendera, Kelly Reilly, wspomnianego Jacka O’Connella czy Thomasa Turgoose (ci dwaj ostatni znani już z “This Is England” Shane Meadowsa), ja jako widz naprawdę przeżywałem to, co się dzieje na ekranie. I scena, kiedy Jenny przyjmuje oświadczyny Steve’a, w innym filmie wywołałaby pewnie salwy śmiechu. Oglądając ją podczas FrightFestu kręciły mi się łzy w oczach.
Dla purystów zgrzytem pewnie będzie kilka momentów, kiedy Watkins sięga po znakomicie znane chwyty z repertuaru kina gatunku dla wykreowania suspensu bądź zaskoczenia. Znowu będzie to kwestia gustu, bo mi to uleganie konwencji nie przeszkadzało. Szczególnie jeśli chodzi o drugi rodzaj emocji. Można jednak zasadnie powiedziec, że takie zabiegi wprowadzają pewien dysonans w hiperrealistyczną formułę filmu. Jednak poważniejszy zarzut został skierowany pod adresem wymowy ideologicznej filmu – ma charakter polityczny. Praktycznie wszystkie postacie poza parą Steve i Jenny, są przedstawione w demonicznym świetle. Tak jakby “Eden Lake” był wyrazem lęków trapiących angielską klasę średnią. Kontrast między sceną otwierającą, ukazujacą Jenny w przedszkolu, anielskie buźki jej podopiecznych, a wyjątkowym zwyrodnieniem nastolatków znad Eden Lake zdaje się taką interpretację potwierdzać (Stephen King na pewno podpisałby się pod nią obiema rękami). Każdy, kogo Jenny i Steve spotykają na swej drodze, nosi diaboliczne, monstrualne piętno. Opozycja miasto (klasa średnia) i wieś (klasa robotnicza) jest bardzo wyraźnie zarysowana, żeby nie rzec nakreślona grubą krechą. W momencie kiedy wyjeżdża się poza miasto, poza własną enklawę podobnych sobie osób, zaczyna się dzicz, gdzie największe potworności są możliwe, a każdy jest twoim wrogiem. To znowu ukłon w stronę gatunku. Potrzeba skonfrontowania mieszczuchów z obcym, groźnym, Innym, wymogła na Watkinsie mostrualizację społeczności spoza wielkiego miasta. Ale w “Eden Lake”, inaczej niż w choćby “Deliverance” (i zupełnie odmiennie co do założeń niż w “Calvaire”) tutaj cała małomiasteczkowa społeczność jest zwyrodniała i demoniczna (z wyjątkiem może kilku dzieciaków, które w pewnym momencie zaczynają mieć wątpliwości), co podkreśla jeszcze pesymistyczna końcówka. Te zarzuty mogą wydawać się przesadzone, ale biorąc pod uwagę realistyczne podejście do opowiadanej historii, film zrodzony z obawy przed “hoodie culture” szuka odpowiedzi nie tam, gdzie trzeba. I wygląda jakby ktoś przełożył na język filmowy codzienną papkę Daily Mail. Co prawda reżyser stwierdził, że jego zamysłem nie było nakręcenie kina społecznie zaangażowanego, chciał stworzyć dobry horror. Nie do końca przekonuje mnie takie tłumaczenie, ale jedno jest pewne. Watkins nakręcił film prawdziwie przerażający. Bo truizmem i banałem jest, że nic nie przeraża tak jak drugi człowiek.
Co ciekawe, scenariusz do “Eden Lake” powstał trzy lata temu. Już wtedy coś było na rzeczy, panował klimat obawy przed młodzieżą puszczoną samopas. Przez okres produkcji film tylko nabrał na aktualności. Oglądając obraz Watkinsa widz z łatwością odnajdzie w nim elementy znane z lektury codziennej prasy – nagrywanie swoich wybryków telefonami komórkowymi, używanie noży tapicerskich itp. Nie wiem, być może ta recenzja w wymiarze socjologicznym brzmi jak marudzenie starego dziada, który nie rozumie i boi się młodzieży. Ale dorastałem na takim osiedlu, gdzie nie raz trzeba było brać nogi za pas, żeby nie wpaść w łapy pojebów spod znaku kołomira i swastyki. A “Eden Lake” jest prostym przedłużeniem pewnego trendu. Od kiedy jasnym się stało, że nie trzeba “wyznawać” absolutnie żadnej ideologii, żeby komuś nakopać, wystarczy założyć bluzę z kapturem, mieć kilku koleżków i nóż tapicerski w kieszeni dresów, przemoc stała się bardziej bezinteresowna. A konflikt pokoleń nabrał złowrogiego wymiaru, przynajmniej nad Jeziorem Rajskim…
Watkins sam sobie ustawił bardzo wysoko poprzeczkę swym reżyserskim debiutem. Mimo pierwotnego sceptycyzmu, teraz nieco optymistyczniej patrzę na “Descent 2″ według jego scenariusza. I nie wiem, być może przy ponownym seansie moja ocena ulegnie zmianie, ale na chwilę obecną stawiam “Eden Lake” najwyższą możliwą notę, bo projekcja podczas FrightFestu wstrząsnęła mną, przeraziła do szpiku kości i zmiażdżyła. I wydaje mi się, że najcelniej podsumował ten film recenzent w “Empire” – “you don’t watch it, you survive it”.
Ocena: 6/6
Autor: grzEGOrz
Źródło: http://horrory.com.pl/recenzje/Eden_Lake.html
Nikt tego jeszcze nie skomentował.
Kanał RSS dla tego wpisu. TrackBack URL
Dodaj komentarz