Dystrykt 9 (Distict 9, USA, SF)
Choć akurat miałem ochotę na coś w stylu Dnia niepodległości, lekką zabawną rozwałkę w hollywoodzkim stylu to Dystrykt 9 wciągnął mnie i spodobał się nawet bardzo. Kontakt z obcymi to bardzo częsty motyw kina SF i SF ogólnie. Tym razem obcy pojawiają się i.. nie sieją zniszczenia. To ludzie doprowadzają ich do upadku. Zamknięte getta, traktowanie obcych jako rodzaju eksperymentu i źródła „obiektów” do badania w pogoni za… przejęciem technologii. Typowe ludzkie zachowania pokazane od najgorszej strony. Jednocześnie obcy nie wzbudzają sympatii widza więc trudno im współczuć. I chyba a w tym tkwi cały trick tego filmu. Oglądamy z obrzydzeniem obcych i nie możemy się pogodzić z tym, żeby jakiś człowiek chciał im pomóc. Typowy rasizm w najgorszym wydaniu. Brak chęci porozumienia, jedynie żądza wykorzystania.
I tak sobie myślę, że warto było obejrzeć ten film. Bo zmusza do zastanowienia nad człowieczeństwem. Dlatego dam 8/10.
A tak przy okazji, wydaje mi się, że za 3 lata obcy wrócą i zrobią na Ziemi małą wendetę… A jeśli reżyserem zostanie spec od Dnia niepodległości – to znów wygramy z obcym najeźdźcą. No chyba, że…
Surogaci (Surrogates, USA, SF)
Ciekawe kino SF rozwijające trochę koncepcję sztucznych ludzi z A.I. Sztuczna Inteligencja Spielberga oraz, nie śmiejcie się, z końcowych scen pokazujących społeczeństwo „informatyczne” w filmie Wall-e. Do tego całkiem udane kino akcji w klimatach SF. Bruce Willis, choć już nie najmłodszy, sprawdza się dobrze w swojej roli. A nawet ma szansę, dzięki swojemu surogacie, wyglądać całkiem młodo. Ciekawe.
Cały pomysł mógł być może i ciekawiej zrealizowany, rozbudowany, sylwetki odrobinę bardziej zarysowane. Ale to miał być hit kasowy a nie europejskie kino intelektualne. Mimo wszystko całość jest dobrze zbalansowana. Nie mamy kiczu. Efekty specjalne stanowią tylko tło dla wydarzeń. Akcja jest. Widz się nie nudzi. I nawet chwilę się może zastanowić nad swoim życiem. Może pora częściej wstawać od WoWa…
Ja dam 8/10.
Dziewięć (Nine, aka 9, USA, SF)
Na ten film poszedłem „z marszu”. Przypadkiem. Nie planowałem iść. Nie planowałem oglądać, ale tak się złożyło, że w pewien deszczowy wieczór zawitałem do kina. Obejrzałem. I…
Niespecjalnie mi się podobał. Oczywiście podobanie się jest czysto subiektywne. To napisze co mi się nie podobało. Pierwsza rzecz – to zapożyczenia. W filmie tym mamy same właściwie zapożyczenia z tego co już w kinie było. Historia (mały ktoś ratuje świat), scenografia (postapokaliptyczny świat po walce z maszynami… gdzie to już było? Matrix?), maszyna z czerwonym okiem (połączenie sentinela z HAL9000?), wojenne wstawki połączenia kadrów z Terminatora z Wojną Światów tak dalej. Pacynkowy Pionokio staje do walki z tym wszystkim…
Zapożyczenia same w sobie nie są złe. Przynajmniej ja tak nie uważam. Można zrobić ciekawy film bazujący na zapożyczeniach. Ale tutaj brakło czegoś więcej.
Zabójcze ciało (Jennifer’s Body, USA 2009)
Nie mam siły sam o tym pisać… poczytajcie cytat…
O FILMIE na STOPKLATCE:
Amerykański produkcyjniak dla młodzieży
Za dystrybutorem można by spokojnie powiedzieć, że „Zabójcze ciało” to seksowny horror pełen pokręconego humoru. Na pierwszy rzut oka wszystko się zgadza. Rolę główną gra w filmie Megan Fox, piękna brunetka, dzięki której „seksowności” mamy tu całkiem sporo. Warstwę horroru zapewnia grasujący po świecie przedstawionym potwór, który zajmuje się wysysaniem krwi z ciał młodych amerykańskich chłopców. Jeśli zaś chodzi o humor, to tu sprawa jest mniej przejrzysta. Wiadomo – każdy śmieje się z czegoś innego. Ja tam nie śmiałem się za dużo, ale niektórzy pewnie będą wręcz skręcali się ze śmiechu, oglądając życiowe perypetie dwóch przyjaciółek.
Jesteśmy w domu, w znanym aż za dobrze schemacie – jedna z nich jest pięknością, za którą ugania się połowa miasteczka, druga natomiast to szara myszka, na dodatek z wadą wzroku. Pierwsza jest brunetką, w której buzują hormony, druga – zapracowaną, cnotliwą blondynką oraz monogamistką, związaną z chłopcem troskliwym i niewysokim. Oczywiście ta pierwsza ma tę drugą owiniętą wokół palca, każe jej zaniedbywać chłopaka i chadzać ze sobą do nocnych barów. Oczywiście ta druga na wszystko się zgadza.
Góra Czarownic (Race to Witch Mountain, USA 2009)
.
INNI O FILMIE
I znowu spadło coś z nieba, tym razem jednak obiekt trafił do celu – wylądował tam, gdzie jego miejsce, w Las Vegas, królestwie szmiry i dziwaków. Nie ma lepszego miejsca dla ufoludków niż światowa stolica hazardu, tym bardziej, że właśnie odbywa się w niej kolejny, ogromny zjazd wszelkiej maści ufologów. Po ulicach krążą żołnierze Imperium, faceci, utrzymujący, że ożenili się z kosmitką i kobiety, prezentujące światu swoje zielone czułki. W salach konferencyjnych odbywają się poważne panele dyskusyjne o życiu pozaziemskim. Zaś na neonowych billboardach widnieją napisy informujące, że „The Truth is Out There”.
Na tle tego miejskiego karnawału i okalającej go pustyni Andy Fickman opowiada historię Jacka Bruno (Dwayne Johnson), byłego więźnia, zmęczonego życiem taksówkarza, który nie może spać po nocach, przez co bez przerwy wali pięściami w worek bokserski, od czego nieustannie rosną mu mięśnie. Pewnego słonecznego dnia do samochodu Jacka wsiada rodzeństwo, Sara (Anna Sophia Robb) i Seth (Alexander Ludwig), która oferuje mu 15 tysięcy dolarów za dowiezienie ich w wybrane miejsce. Szybko okazuje się, że rzeczona dwójka to kosmici, jeszcze szybciej zaś, że są ścigani. Z jednej strony gonią ich żołnierze rządowej agendy do spraw paranormalnych, z drugiej strony Siphon, galaktyczny zabójca, wysłany do ludzi, by zlikwidować ufo-dzieci i nie dopuścić, by wywiozły receptę, która może uratować przed zagładą ich rodzimą planetę i równocześnie przeszkodzić zaanektowaniu Ziemi. Rozpoczyna się polowanie, w którym Jackowi przypadnie do odegrania jedna z kluczowych ról.