Resident Evil: Retrybucja 3D (RE:Retribution, 2012)
Fani RE mogą przetrwać.
RE Retrybucja to kontynuacja „sagi” filmowej z nieśmiertelną Alice walczącą ze złem (czyli ogólnie korporacją Umbrella). Z oczywistych względów też film jest stworzony pod fanów serii, którzy wiedzą o co chodzi, a co ważniejsze lubią tego typu kino. Kino w którym wiadomo, że Alice (Milla Jovovich) w końcu wszystkich (zombiaków, złych pracowników korporacji, oraz innych wrogo do niej nastawionych osobników) zabije, zatłucze, zastrzeli lub posieka. I tym osobom (widzom znaczy) się to spodoba. Pozostali kinomaniacy, którzy oglądali którąkolwiek wcześniejszą część a potem otrząsali się z niesmakiem - lepiej niech omijają ten film. Nie znajdą w nim niczego, czego nie widzieli poprzednio.
Prawo serii - czyli film o tym samym pokazany w innej scenografii, z dodaną niejako na przyczepkę prostą fabułą - dla pierwszych to zaleta, dla pozostałych widzów wada.
Pamięć Absolutna (2012, Total Recall)
Wymazać z pamięci.
Jako, że to remake nie odbędzie się bez odniesień i porównań. Pierwsza ekranizacja oparta na krótkim opowiadaniu P.K.Dicka była swoistym wydarzeniem w swoich czasach. Futurystyczna wizja świata, pokazująca „jak będzie” kiedyś. Tradycyjna walka dobra ze złem i odkrywanie „kim ja do cholery jestem”. Więc w kręgach fanów SF (i nie tylko) zyskała wręcz miano filmu kultowego. Pełna nowych pomysłów, atrakcji wizualnych jak i sprytnej fabuły stała się filmem akcji SF do którego nawet po latach (wiem, sentyment) chętnie się wraca…
Poprzeczka dla remake więc wysoko, jeśli chodzi o widzów, którzy pamiętają Arniego w roli głównej. Dla młodych widzów, bo to do nich głównie skierowane jest to przedstawienie… wystarczająco nisko, by się nie pogubili.
Nie będę się silić na teksty „to co było kiedyś to nie to co jest teraz” ani „trzeba zapomnieć co było i docenić to co jest, bo nie jest to złe”. Ogólnie zapanowała ostatnio moda, nawet wśród recenzentów, że wychwalają pod niebiosa te filmy, które robią widza w przysłowiowego „wała”.
Autor widmo (Ghost Writer, 2010)
A w środku wieje nudą…
Aż szkoda, że ten film w całości nie jest taki, jak sam jego początek i może odrobina końcówki. Szkoda, bo początek buduje wyśmienity klimat i widz ma nadzieję, że wśród złudnego spokoju napięcie będzie narastać.
Niestety nic z tego.
Film nie przeradza się w intrygujący thriller. Jak na dreszczowiec pojawia się zbyt wiele nic nie wnoszących dłużyzn. I zanim dotrwamy do połowy - zaczyna nudzić. A szkoda, szkoda, szkoda, bo 1/3 filmu daje nadzieje na wyśmienite kino. A potem trudno dotrwać do końca…
Autor widmo Polańskiego rozczarowuje. Nie tylko jako film tego reżysera, ale ogólnie jako zmarnowana szansa przekucia intrygującej historii w elektryzujące kino.
Ocena: 3/10
Wyścig z czasem (In Time, 2011)
Marna akcja, marny thriller, średnie SF.
Cóż tu dużo mówić. Na bezrybiu i rak ryba. Więc dla fantastomaniaków taki film to już plus sam w sobie. Szkoda tylko, że to kino mało ambitne i tak samo mało rozrywkowe. Przeciętny średniak filmowy – zapychacz czasu.
A czas to pieniądz.
Fajny pomysł ale zaprzepaszczona szansa na stworzenie dzieła, które bądź zmusi do refleksji, bądź zapadnie w pamięć na dłużej. W pamięć, owszem, zapada – marna rola Timberlake’a. Nie rozumiem, po cóż chłop się pcha do takiego kina, skoro nie potrafi grać. A na dodatek brakuje mu charyzmy. Osobowości. Jest sobie takim Timberlakiem, i tak sobie gra psując pierwszoplanową rolę głównego bohatera. No cóż. Na pocieszenie – nie on jeden. Film zepsuli wszyscy – od scenarzysty zaczynając, przez aktorów aż po reżysera (co jest swoistym kręgiem, bo jest on też scenarzysta) co troche dziwne, skoro udało mu się stworzyć takie filmy jak Gattaca, Truman Show, Terminal czy Pan życia i śmierci. Poprawnie wypada jedynie dział techniczny, odpowiedzialny za rzemieślnicze aspekty filmu.
Sublokatorka (Roommate, 2011)
Thrillery to jakiś dramat…
Niektóre amerykańskie thrillery mają braki. A dokładniej nie mają tego czegoś co mieć thriller powinien. Czyli nie mają tego, wyliczając: thrill, dreszczyk, napięcie.
No ale ok, wybaczymy trochę Roommate, bo to nie jest w zamierzeniu ani w założeniu jakiś hit kinowy z wielomilionowym budżetem i hiperabsolutniekosztowna obsadą. Twórcy najpierw naoglądali się starych thrillerów i dążąc tropem tego, co w ich młodości przerażało postanowili stworzyć a’la psychologiczny thriller z odrobina gore ale bez horroru. To po prostu “oglądadło” z łatką “thriller”. Zapychacz wieczoru, który może być nawet całkiem znośny, gdy seans sobie odpowiednio wzmocnimy… choćby nastrojem na takie kino i nastawieniem się na to, że jak nie Roommate to zostaje gapienie się w muchę balansującą po krawędzi lampy.