Niepamięć (Oblivion, 2012)
Wszystko co w Hollywood najlepsze. I tylko tyle.
Niewątpliwie Niepamięć dość szybko odejdzie w moją niepamięć. Wszystko to, w czym Hollywood jest najlepsze upchnięto w film Oblivion. Powstało więc kino SF takie, do jakiego zaczynamy się już od dawna przyzwyczajać – efekciarskie i efektowne, urocze i widowiskowe, pełne wartkiej akcji i super-hiper efektów specjalnych. I całkowicie, ale to całkowicie fabularnie przeciętne. Ot jest jakaś fabuła, okraszona niemal wszystkim, co do tej pory mieliśmy i w kinie i w literaturze – taki zlepek „cytatów” ubrany dla niepoznaki w odrobinę odmienności, żeby nie było, że to jakiś remake czy coś.
Ciężko napisać o Niepamięci tak, żeby nie zdradzić fabuły. Bo tą można streścić w paru zdaniach. Więc może lepiej, jak nie będę pisał o tym, jak wygląda Ziemia w roku 2077.
Silent Hill: Apokalipsa (2012)
Dość długo trwało, aż kontynuacja filmu Silent Hill z 2006 roku pojawi się na ekranach. Parę dobrych lat. Wygląda zaś na to, że Silent Hill: Apokalipsa z dopiskiem 3D pojawiło się za sprawą myśli „hej, może zrobimy kontynuację w 3D – ludzie to kupią”. Nie wybrałem się na 3D do kina bo w moim przekonaniu efekty 3D tylko szkodzą filmom. A jak coś jest w 3D to jest gorsze, bo za duży nacisk producenci kładą na tanie efekciarstwo. Cóż, gawiedź to lubi wyskakujące z ekranu obcięte palce. Mnie zaś to nie imponuje. Jeśli film jest dobry, to jest dobry także w 2D.
Druga odsłona Silent Hill ma wszystko, czego potrzebuje dobra rzemieślnicza robota, a brakuje wszystkiego co z rzemieślniczą robotę przekształca w zapadający w pamięć obraz. Zacznę od najlepszego – wizualnie Silent Hill jest swoistą perełką. Scenografia jest perfekcyjnie dopasowana i w znacznej mierze oddaje klimat zarówno pierwszej części jak i cyklu gier video – pierwowzoru. Z resztą jest dramatycznie gorzej. Zacznijmy od nawiązania do fabuły i klimatu gry – producenci mają przed sobą jeszcze pewną drogę przez ciernie, zanim zrozumieją, że im wierniejszy przekład gry na film tym gorzej dla filmu. Odbiór jednego jak i drugiego medium jest inne. Film to rozrywka bierna – uczestniczymy w niej w sposób dość ograniczony. Ot gapimy się i słuchamy (o „słuchamy” będzie później). Uczestnictwo w grze to inne emocje i czynny udział. W końcu w grze sterujemy postacią, w pewnym zakresie się z nią utożsamiamy. Także w pewnym zakresie decydujemy czy zginie, czy sobie poradzi, czy przeżyje. To zaangażowanie i wcielenie się w rolę sprawia, że przestraszyć nas może niemal cokolwiek wyłaniające się gdzieś z mroku. W filmie wyskakujące z szafy Bobo nie straszy… Niestety w Silent Hill: Apokalipsa – mało co straszy.
Zjawy (The Apparition, 2012)
Klasycznie z duchami.
Klasyczny horror paranormalny z duchem w tle. Więc w sumie wiadomo od razu jakiego typu film dostajemy. Klasyka. Duch (zły oczywiście, bo przeraża). Horror. Typowy horror o przypadkowym otworzeniu drzwi między światami – naszym i tym, do którego drzwi powinny zostać otwarte. W nasz świat wkrada się duch, niezwykle wredna istota (Z punktu widzenia naszych bohaterów).
Siła filmu tkwi w prostocie i umowności świata. Wiemy, że to wszystko na niby, a jednak podczas oglądania łapiemy się na tym, że film nas przeraża. Bo duch przeraża naszych bohaterów. A im bardziej ich przeraża, tym lepiej dla ducha. I dla nas, widzów. Bo choć nie ma w tym filmie niczego, czego wcześniej już nie widzieliśmy w filmach o duchach czy innych horrorach, to dostajemy pewną historie, która pozwala na dobrą zabawę. O ile lubicie się bać i potraficie przymknąć oko na kilka detali.
James Bond: Skyfall (2012)
Skrócić mękę.
Oj skrócić, skrócić, skrócić do półtorej godziny, a nie żeby to trwało ponad dwie godziny. I wtedy byłby film na ocenę 9/10. A tak, przez niepotrzebne dłużyzny i zapaści akcji rozwleczone i wypełnione niestety nudą (niby się coś dzieje a nic się nie dzieje) ocena sporo niższa. Byłaby jeszcze trochę niższa gdyby nie pewien młodzik u boku 007. I jedna scenka wręcz niezręczna dla męskiego Jamesa, gdy inny facet go głaszcze po kolanku.
Ale ogólnie, może i dla wielkich fanów serii z Bondem to i rewelacyjny film, ale okiem człowieka, widza, który nie przywiązuje wielkiej wagi do samej marki a ogląda film przez pryzmat ogólnej „jakości” - to „nic specjalnego”. Owszem, jest fabuła, intryga, trochę śmiesznie, trochę strasznie (mniej strasznie, raczej zwykle śmiesznie). To nie thriller, to raczej film rozrywkowy z „ulubionym bohaterem”. Bohaterem trochę już podstarzałym (choć patrząc po polskim społeczeństwie – niechby część 40-latków trzymała się jak ten leciwy Bond…).
Mroczna prawda (A dark truth, 2012)
Wojna o wodę.
Czyli jak zepsuć rzetelny scenariusz i wypuścić smętny gniot. Nośny (?) temat, hen za górami, za rzekami w Ekwadorze, duża korporacja nabywa prawa do wody. W tym do deszczówki. Ludzie troszkę są niezadowoleni, bo to co mieli darmo muszą teraz kupować. Mniej więcej. Do tego, aby pozbyć się problemu, korporacja buduje oczyszczalnie wody i ujęcie wody aby obłaskawić jakoś ludność. Ludność zaczyna chorować. Podnosi się bunt. Lokalna armia siedząca w kieszeni korporacji zaczyna eksterminację cywili. Zaczyna się ciekawie. Chwilę później przed siedzibą korporacji dochodzi do spektakularnego przekazania wiadomości i samobójstwa posłańca.
No i w tym miejscu powinno zacząć rosnąć napięcie.