Bejbis / Babysitters (USA, 2007)
Niby galerianki…
Amerykański film który w zamierzeniu miał zmierzyć się z trudnym tematem - młodzieżowej prostytucji. Zamiast jednak dramatu z domieszką filmu psychologicznego dostajemy właściwie podszytą erotyzmem komedyjkę dla młodzieży. Dzięki temu drugiemu film ogląda się lekko i przyjemnie, czasem przez głowe przemknie jakaś myśl poważniejsza.
Ale film nie jest na tyle ambitny by wywoływać dyskusje. Choć z drugiej strony - jak każdy obraz dotyczący kontrowersyjnych tematów tabu może w niektórych widzach wyzwolić kilka kolejnych przemyśleń.
Miasto Złodziei (The Town, USA 2011)
Miasto Złodziei (The Town) to kolejny film o dobrych-złych kryminalistach, którzy rabują ale nie mordują.
Realizacja filmu i scenariusz stoi na wysokim poziomie. Ale to trochę za mało, żeby film mnie zachwycił. Ot takie sobie kino sensacyjne, trochę thriller, trochę (ale bardzo mało) psychologiczny.
Głównie jednak chodzi o skok na kasę. Opowieść więc kreci się wokół tego jednego. Jak szybko i skutecznie wzbogacić się, aby rozpocząć normalne życie. A w tym wszystkim trochę komplikacji wynikających z odstępstwa od planu oraz różnic w ocenie sytuacji wśród zespołu…
I w sumie to tyle co można o filmie napisać. Ogląda się szybko. Relaksuje. A potem równie szybko ulatuje z pamięci.
Paranormal Activity 2
To nie jest film dla ludzi o słabych nerwach, zwłaszcza gdy mieszkają sobie spokojnie w domku…
Początek historii jest nudny lub klimatyczny - każdy nazwie to po swojemu. W formie paradokumentu poznajemy szczęśliwa rodzinkę. Ich dom i codzienne życie. Choć już na początku jedno wydarzenie jest zapowiedzią tego co się wydarzy. Sprytny zabieg, dzięki któremu będziemy mogli z wielu ujęć obserwować potem co się dzieje w dzień i w nocy e wszystkich pomieszczeniach domu oraz na zewnątrz.
Napięcie zaczyna narastać. A ostatnie pół godziny filmu to najbardziej przerażająca część. Zaczyna się niesamowitym i mocnym uderzeniem. Twórcy filmu przez pierwszą godzinę uśpili naszą czujność, przekonując widza, że owszem będzie strasznie. Ale wszystko co straszne będzie się pojawiać powoli. Tak przynajmniej myśli widz. I to jest atut tego filmu - zaskoczenie. Nie, żeby to było coś niespodziewanego. O nie. Raczej forma jest zaskakująca.
Sunshine / W stronę słońca
Sunshine (W stronę słońca) to film science fiction taki, jakie lobię. Przeważa w nim klimat. Nie znajdziecie tutaj obcych, machania świetlnym czymś-tam lub strzelania z laserowego czegoś-tam. Nie znajdziecie tutaj wartkiej akcji i upchniętymi na siłę dialogami czy gagami w sytuacjach krytycznych. To film o ludziach i ich zmaganiach z kosmosem. To wędrówka ku gasnącej życiodajnej gwieździe i wędrówka wgłąb ludzkiej psychiki. Wręcz nostalgiczny obraz i opowieść o tym, w którym miejscu kosmosu jesteśmy. I choć film kończy się optymistycznie, niesie nadzieję dla ludzkości i rozgrzewa serca. To zanim do tego dojdzie musicie przebrnąć zarówno przez absolutne zero próżni kosmosu jak i niewyobrażalny żar promieni słonecznych.
Sunshine to film, który mogę oglądać wiele razy. I za każdym razem sprawia mi wielką przyjemność. Podobnie jak Solaris (w którym wyjątkowo polubiłem Clooneya), podobnie jak The Moon z bazą “jednego wiecznego klona”. W stronę słońca to opowieść o pionierach wypełniających misję. O ciężarze jaki ciąży im w drodze ku najbliższej gwieździe. O ludzkich słabościach, zmaganiach, błędach i ich konsekwencjach. Aż wreszcie o fascynacji natura, kosmosem, Słońcem. Kilku astronautów, specjalistów z różnych dziedzin, odpowiedzialnych za rożne aspekty misji musi pokonać nieznane, a co za tym idzie swoje leki i stawić czoła temu, co nieznane. Niepojęte. Poprzednia misja zawiodła. Czy tym razem się uda? Dlaczego tamci nie wykonali zadania? Co stanęło na przeszkodzie. Czy i u nas to się dzieje?
Evangelion 1.11 - (Nie) jesteś sam
Nie znałem serialu na podstawie którego kilku pierwszych odcinków powstała pierwsza część tetralogii, czyli Evangelion 1.11 - (Nie) jesteś sam (Evangelion 1.11 - You are (not) alone). Ale, że nie boję się anime i czasem odnajduje w nim to, czego nie ma w sieczce Made in Hollywood - to obejrzałem. A oglądając miałem nieprzerwane wrażenie, że coś mnie omija, coś o czym nie wiem dzieje się z boku. To tak jak oglądać wierną adaptację powieści, nie znając tej powieści. Wizja autorów filmu wtedy jest pełna skrótów. Ci co czytali - wiedza czym wypełnić luki. Reszta czuje się lekko skołowana.
Pomijając to wszystko to jest nieźle. Ciekawy pomysł (SF) na świat w przyszłości (po kataklizmie), ciekawy pomysł na “inwazję aniołów” oraz walkę ludzi w obronie Ziemi. Wplecenie tego wszystkiego z Pismem Świętym i nawiązania chrześcijańskie, to chyba największa egzotyka dla… twórców jak i odbiorców Anime z kraju kwitnącej wiśni i ogólnie ze wschodniej części świata. Przypuszczam, że mistycyzm dla nich jest mniej więcej taki jak dla nas, gdy oglądamy filmy z Buddą w tle.