Oddział (The Ward, 2010)
Miał być horror na miarę
możliwości mistrza,
a wyszło… jakoś tak…
John Carpenter. I dusze zamierają w cichym krzyku. Po obejrzeniu horroru Oddział (The Ward) mam za to przeświadczenie, że miała być lepsza i straszniejsza Tajemnicza Wyspa, a wyszło “straszadło pospolite”.
Twórcy horrorów nierzadko sięgają po szpitalne odosobnienie, w którym zamykają z pozoru obłąkanych ludzi. Zwykle taki niesłusznie posądzony o obłąkanie sugestywnie przekonuje widza, że obłąkanym nie jest. Natomiast, że coś jest nie tak w jego otoczeniu i ktoś skrywa przed nim jakieś tajemnice. Sekrety. Podąża więc w kierunku, który pozwoli rozwiązać zagadkę i jednocześnie oczyścić go z zarzutów związanych z niby chorobą psychiczną.
Vinyan (2008)
W podróży przez piekło
byłoby przynajmniej sucho
Lecz podróż ta jest do serca Birmy, w deszczu, który nie ustaje padać. Vinyan to horror dla ludzi o mocnych nerwach. I nie chodzi tutaj o to, że jakieś Bobo* wyskakuje i straszy widza. Vinyan to horror znacznie mocniejszy niż amerykańskie klasyczne horrory.
Niemal zawsze, gdy cywilizowany biały człowiek rozpoczyna wędrówkę, bynajmniej nie turystyczną, w serce dzikiego nieznanego lądu odkrywa nie tylko to, co zwykle jest skryte przed oczami kamer i telewizji. Podążając w jednym celu, pchany miłością lub innym uczuciem zagłębią się w mroczną stronę świata. Odkrywa nieodkryte. Dla niego. Bo inni tam żyją i przyjmują taki stan rzeczy, taki świat, jako coś swojego, normalnego, bliskiego ciału niczym koszula.
Podróż zaczyna się w „cywilizacji”, gdzie matka rozpoznaje na filmie video swojego zaginionego pół roku temu syna. Od tego momentu nie ma innego wyboru jak pojechać i szukać. Bo zawsze jest nadzieja. A przecież widziała. I tak rozpoczyna się podróż w inny świat. Przerażająco biedny, zniszczony, rządzący się swoimi prawami. Poszukiwania białego chłopca w Birmie to trudne zadanie. Jednak nasi bohaterowie znajdują przewodnika. Oczywiście słono za wszystko płacąc kolejnym pośrednikom. Jednak czy liczylibyście pieniądze w takiej chwili?
Mroźny wiatr (Wind Chill, 2007)
Mrożący krew w żyłach horror.
Dosłownie!
Uwielbiam tego typu horrory. Klasyczne, w starym stylu, bez udziwnień. Bez nadęcia. Heroizmu. Absolutnie dobrych zakończeń. Z klimatem (np. Mroźnym). Bez strzelania czy latania z siekierami, a jednak krwiste i przerażające w ramach przyjętej konwencji. Z dystansem do rzeczywistości o tyle, że wiemy, że to wszystko dzieje się na niby, ale mogłoby się – może, hipotetycznie – wydarzyć i gdzieś kiedyś komuś przydarzyć. Ale nie, raczej nie.
A jednak film wciąga widza na tyle, że nie pozwala mu się znudzić. Perypetie bohaterów uwiezionych w … (nie napiszę w czym) podczas powrotu ze szkoły do domy na wesołe święta bożego narodzenia i ich oczywista walka o przetrwanie to wynik – jak to zwykle bywa w horrorach – zbiegu okoliczności oraz próby skrócenia drogi skrótem. Zjazd z nudnej autostrady w ośnieżona boczna, acz piękną, dróżkę zapowiada początek kłopotów. A towarzystwo spotkane w ostatniej przed zjazdem stacji benzynowej nie napawa nadzieja, że ktoś przyjdzie z ratunkiem w tym przedświątecznym czasie.
Poszukiwana (Abandoned, 2010)
Thriller sprawnie zrobiony.
W miarę solidny.
Z kilkoma zwrotami akcji.
Po kilku wcześniejszych pożal się boże thrillerach wreszcie trafiłem na jeden z tych lepszych. Poszukiwana (Abandoned) to nie jest jakiś super thriller mrożący krew w żyłach. Ale biorąc pod uwagę, że nie oczekiwałem po nim niczego rewelacyjnego z samego założenia, to bardzo miło mnie zaskoczył. Nie jest pretensjonalny i nie aspiruje do “najlepszego od wieków” thrillera. Ot po prostu thriller.
Prosty i czasami wręcz przewidywalny. A jednocześnie bardzo przyjemny w odbiorze. Mamy intrygę, którą rozpoczyna dziwna scena w podziemnym garażu. Zwiastuje ona, że coś będzie się działo (a na to przecież liczymy oglądając thriller). Następnie cofamy się 9 godzin wcześniej. Już dzięki temu zabiegowi udaje się twórcom filmu zainteresować widza. Bo oglądając sielski początek widz cały czas się zastanawia dlaczego chcieli ją zabić… Bo raczej na utulenie i wygnanie smutków to nie wyglądało.
Władcy umysłów (Adjustment Bureau, 2011)
Filmy na podstawie prozy Philipa K. Dicka sa różne. Częściej nie mają szczęścia niż je mają. Kilka tytułów jednak trafiło na półkę z napisem kultowe. Ot choćby Total Recall (Pamięć Absolutna) z Arnoldem “Terminatorem” Schwarzeneggerem - żeby daleko nie szukac. Proza Dicka jest unikalna i dośc mocno “zakręcona”. Uchwcić klimat Dicka w kinie wiec nie jest prosto. I myśle, że pod tym względem Władcy Umysłów są filmem nad wyraz udanym.Niespodziewający się zbyt wiele widz (czytaj: ten, który nie wnika co to za film, po prostu bierze i ogląda bo opis z tyłu DVD się spodobał i lubi Damona) rozpoczyna seans utwierdzając się w przekonaniu, że być może thriller ale póki co raczej melodramat. Początek to powolny rozwój akcji. Tzw. zawiązanie akcji - jak to się mawia.
Wtem(!!!), choć nie gwałtownie i brutalnie, zaczyna się powoli coś zmieniać. I uwaga widza zaczyna zmieniać polaryzację. Bo coś nie pasuje do tego sielankowego obrazu o miłości i tęsknocie. Niby drobiazg, ale… coś jednak nie pasuje. Skąd on… dlaczego…