Batman - Mroczny rycerz (2008)
O najnowszym Batmanie z podtytułem Mroczny Rycerz (Dark Knight) nie napisze Wam wiele. Film jest dobry, ale nie powalający. Film jest dobry i na szczęście nie jest przeciętny czy beznadziejny. Więc oglądając go w kinie na pewno się nie straci pieniędzy. Będą dobrze wydane…
Mroczny Rycerz trwa blisko albo ponad dwie i pół godziny. Przez ten cały czas nie zerkałem na zegarek (pomijając tak gdzieś przy końcówce, gdy zmarzłem od włączonej na przesadne chłodzenie klimatyzacji). I wtedy też wielce się zaskoczyłem, że już dwie godziny za mną. Nie zauważyłem tego upływu czasu a film… ciągle nie było napisów końcowych. Więc pierwszy plus, to to, że film się nie dłuży.
Film ma korzenie komiksowe (trudno, żeby nie miał) i takie też jest aktorstwo. Christian Bale sprawdza się jako Bruce Wayne (bardzo dobre odegranie roli, a może to to, że lubię tego aktora… albo jedno i drugie - po American Psycho już tak mam). Z Batmanem idzie mu już… no nie tak dobrze. Ogólnie może to wina scenariusza i reżyserii. Batman gada jak przez modyfikator dźwięku, tak trochę po „robociemu”. Myślę, że miało to dodać mroku, a wyszło trochę komicznie – jak połączenie gadającej metalowej puszki z podpitym Hancockiem. Po za tym Batman jak to Batman. W Bat-ubranku walczy ze złymi. Kopie, skacze, lata, i takie tam. Więc Batman jak Batman. A Bruce jak James Bond połączony z Samem Fisherem i do tego odrobinka Bourne’a. Więc jest nie tak źle. Batman/Bruce niestety niejako na siłę przeżywa rozterki wewnętrzne. Jednak nie widać tych rozterek, cierpienia, dylematów. Do tego nagle się okazuje, że Gotham nie cierpi Batmana, że jest wyrzutkiem, ze jest oficjalnie ścigany przez policję. Obrońca Gotham jest przestępcą którego miasto nie chce. To wszystko na pokaz, na potrzeby filmu, scenariusza – mało przekonywająco. Ja rozumiem, że Hancocka można było nie lubić, ba, ścigać za zniszczenia. Ale Batmana takiego jakim jest? Całkiem się to nie trzyma przysłowiowej kupy.
Jednak Joker (Heath Lodger) to jest prawdziwa gwiazda tego filmu. Niesamowita, przerażająca kreacja złego charakteru. Daleko po za konwencję komiksowego filmu. Joker mógłby z powodzeniem wystąpić w filmie równie mrocznym jak „Siedem” Finchera. Joker nie rozśmiesza. Owszem, opowiada dowcipy, ale jego działanie nie ma nic wspólnego z rozrywką. Jest panem zniszczenia, panem wszelkiego zła. To on zmienia rycerzy w lśniących zbrojach w przerażające monstra, odmienia ich los, przeciąga na złą stronę. I ciągle wygrywa żerując na ludzkich słabościach. Przy Jokerze cały ten Batman to pacynka, która postępuje wedle scenariusza. Wiadomo – Batman zwycięży. Zwycięży bo to jest fikcja, bajka. Ale gdyby to było życie to Joker byłby królem…
Reszta postaci jest tak jak być w komiksie powinno. Istnieją w dobrym miejscu i dobrym czasie. Trochę lalusiowaty rycerz w lśniącej zbroi (Aaron Eckhard). Lapidarna rola eks-narzeczonej Batmana, obecnie księżniczki białego rycerza (Maggie Gyllenhaal). Reszta to pionki. Ale tak na prawdę to film Jokera i zmagającego się z nim Batmana. Ale głównie film Jokera.
Scenografia, efekty itp. - co tu dużo pisać, gdyby było gorzej niż jest, to byłaby to jakaś oczywista wtopa z Hollywood. Jest perfekcyjnie, rzemieślniczo fantastycznie. Z kolei nie ma mroku Gotham. Pokazano nam tłoczne miasto, pełne przestępców. Ale zwykłe, współczesne miasto. Trochę osłabia to bajkowość komiksową i umowność jaką można by osiągnąć. Dlatego w tej nad wyraz naturalistycznej scenerii człowiek z dwiema twarzami wygląda komicznie, Batman jakoś tak nie pasuje do całości. I znów tylko Joker jest na miejscu.
Moja ocena: 7/10 (gdyby nie Joker byłoby 5/10)
Batman – The dark knight
USA, 2008
Nikt tego jeszcze nie skomentował.
Kanał RSS dla tego wpisu. TrackBack URL
Dodaj komentarz