Mroczna prawda (A dark truth, 2012)
Wojna o wodę.
Czyli jak zepsuć rzetelny scenariusz i wypuścić smętny gniot. Nośny (?) temat, hen za górami, za rzekami w Ekwadorze, duża korporacja nabywa prawa do wody. W tym do deszczówki. Ludzie troszkę są niezadowoleni, bo to co mieli darmo muszą teraz kupować. Mniej więcej. Do tego, aby pozbyć się problemu, korporacja buduje oczyszczalnie wody i ujęcie wody aby obłaskawić jakoś ludność. Ludność zaczyna chorować. Podnosi się bunt. Lokalna armia siedząca w kieszeni korporacji zaczyna eksterminację cywili. Zaczyna się ciekawie. Chwilę później przed siedzibą korporacji dochodzi do spektakularnego przekazania wiadomości i samobójstwa posłańca.
No i w tym miejscu powinno zacząć rosnąć napięcie.
Tymczasem napięcie spada i już się właściwie nie podnosi. Film robi się przegadany. Znów mamy super wyszkolonego agenta, który w starciu z plutonem żołnierzy potrafi „rozwalić” ich wszystkich swoim pistolecikiem. Stara dobra szkoła? Czy po prostu do przesady posunięty brak realizmu choćby szczątkowego? Raczej to drugie. Taka scena jak i tego typu inne sprawiają, że zamiast drżeć ze strachu czy emocji zaczyna się chichot. W tych wszystkich groźnych zimnych ujęciach kamery, narastającej muzyki, świata korporacji i dżungli, przemieszane, robią słabe wrażenie. A film przeistacza się we flaki z olejem. Aż do samego końca…
Ocena 5/10.
Nikt tego jeszcze nie skomentował.
Kanał RSS dla tego wpisu. TrackBack URL
Dodaj komentarz