James Bond: Skyfall (2012)
Skrócić mękę.
Oj skrócić, skrócić, skrócić do półtorej godziny, a nie żeby to trwało ponad dwie godziny. I wtedy byłby film na ocenę 9/10. A tak, przez niepotrzebne dłużyzny i zapaści akcji rozwleczone i wypełnione niestety nudą (niby się coś dzieje a nic się nie dzieje) ocena sporo niższa. Byłaby jeszcze trochę niższa gdyby nie pewien młodzik u boku 007. I jedna scenka wręcz niezręczna dla męskiego Jamesa, gdy inny facet go głaszcze po kolanku.
Ale ogólnie, może i dla wielkich fanów serii z Bondem to i rewelacyjny film, ale okiem człowieka, widza, który nie przywiązuje wielkiej wagi do samej marki a ogląda film przez pryzmat ogólnej „jakości” - to „nic specjalnego”. Owszem, jest fabuła, intryga, trochę śmiesznie, trochę strasznie (mniej strasznie, raczej zwykle śmiesznie). To nie thriller, to raczej film rozrywkowy z „ulubionym bohaterem”. Bohaterem trochę już podstarzałym (choć patrząc po polskim społeczeństwie – niechby część 40-latków trzymała się jak ten leciwy Bond…).
Ogląda się z przyjemnością. W chwilach dłużyzn można skoczyć zaparzyć herbatkę czy co tam kto woli. Klimat serii utrzymany. Ale jakby mniej klasyki w tym klasyku. Przez co ten film w moich oczach wypada dość blado i biednie. Jak na markę James Bond oczywiście.
Ocena: 7/10
Nikt tego jeszcze nie skomentował.
Kanał RSS dla tego wpisu. TrackBack URL
Dodaj komentarz