Zjawy (The Apparition, 2012)
Klasycznie z duchami.
Klasyczny horror paranormalny z duchem w tle. Więc w sumie wiadomo od razu jakiego typu film dostajemy. Klasyka. Duch (zły oczywiście, bo przeraża). Horror. Typowy horror o przypadkowym otworzeniu drzwi między światami – naszym i tym, do którego drzwi powinny zostać otwarte. W nasz świat wkrada się duch, niezwykle wredna istota (Z punktu widzenia naszych bohaterów).
Siła filmu tkwi w prostocie i umowności świata. Wiemy, że to wszystko na niby, a jednak podczas oglądania łapiemy się na tym, że film nas przeraża. Bo duch przeraża naszych bohaterów. A im bardziej ich przeraża, tym lepiej dla ducha. I dla nas, widzów. Bo choć nie ma w tym filmie niczego, czego wcześniej już nie widzieliśmy w filmach o duchach czy innych horrorach, to dostajemy pewną historie, która pozwala na dobrą zabawę. O ile lubicie się bać i potraficie przymknąć oko na kilka detali.
James Bond: Skyfall (2012)
Skrócić mękę.
Oj skrócić, skrócić, skrócić do półtorej godziny, a nie żeby to trwało ponad dwie godziny. I wtedy byłby film na ocenę 9/10. A tak, przez niepotrzebne dłużyzny i zapaści akcji rozwleczone i wypełnione niestety nudą (niby się coś dzieje a nic się nie dzieje) ocena sporo niższa. Byłaby jeszcze trochę niższa gdyby nie pewien młodzik u boku 007. I jedna scenka wręcz niezręczna dla męskiego Jamesa, gdy inny facet go głaszcze po kolanku.
Ale ogólnie, może i dla wielkich fanów serii z Bondem to i rewelacyjny film, ale okiem człowieka, widza, który nie przywiązuje wielkiej wagi do samej marki a ogląda film przez pryzmat ogólnej „jakości” - to „nic specjalnego”. Owszem, jest fabuła, intryga, trochę śmiesznie, trochę strasznie (mniej strasznie, raczej zwykle śmiesznie). To nie thriller, to raczej film rozrywkowy z „ulubionym bohaterem”. Bohaterem trochę już podstarzałym (choć patrząc po polskim społeczeństwie – niechby część 40-latków trzymała się jak ten leciwy Bond…).
Mroczna prawda (A dark truth, 2012)
Wojna o wodę.
Czyli jak zepsuć rzetelny scenariusz i wypuścić smętny gniot. Nośny (?) temat, hen za górami, za rzekami w Ekwadorze, duża korporacja nabywa prawa do wody. W tym do deszczówki. Ludzie troszkę są niezadowoleni, bo to co mieli darmo muszą teraz kupować. Mniej więcej. Do tego, aby pozbyć się problemu, korporacja buduje oczyszczalnie wody i ujęcie wody aby obłaskawić jakoś ludność. Ludność zaczyna chorować. Podnosi się bunt. Lokalna armia siedząca w kieszeni korporacji zaczyna eksterminację cywili. Zaczyna się ciekawie. Chwilę później przed siedzibą korporacji dochodzi do spektakularnego przekazania wiadomości i samobójstwa posłańca.
No i w tym miejscu powinno zacząć rosnąć napięcie.
Dredd 3D (Dredd, 2012)
Dreddreddredd…rrrrr…
Na jakie licho producenci mają takie parcie na byle jakie rimejki? Toż to woła o pomstę do nieba! Jak i w pierwowzorze, gra aktorska ani żadne umiejętności mimiczne nie są właściwie potrzebne. To kino akcji, rozwałki, w klasycznym komiksowym stylu. Wiadomo kto jest zły, kto jest dobry, kto ma wygrać. Pokazanie tego samego co kiedyś tylko w innej, piękniejszej (kwestia gustu) otoczce można tłumaczyć tylko jednym (A to akurat najważniejsze) – sprzedażą tego samego ponownie. No i to właściwe mogłoby zamknąć rozważania dlaczego, po co i dla kogo powstał nowy Dredd. Czyli już wiemy.
Film nawet bez porównania z pierwowzorem nie wyróżnia się niczym szczególnym. Ot kalka z pewnej historii przeniesiona na ekran z rzemieślniczą precyzją, całkowicie pozbawiona czegoś, co kino mogło dodać do tej historii tworząc ją zapamiętaną. Jak to jest, że Dredda #1 pamiętam do tej pory, a Dredda #2 zapomnę pewnie szybciej niż nadejdzie lato.
Uprowadzona 2 (Taken 2, 2012)
Bez zaskoczenia.
Kto oglądał część pierwszą może sobie wyobrazić część drugą i zadecydować, czy oglądać to samo po raz drugi. Zmienia się trochę scenografia i parę osób dramatu. Ale ogólnie rzecz biorąc chodzi o to samo. Dla tych co pominęli w jakiś sposób część pierwszą. Liam Neeson odgrywa czułego ojca rodziny będąc jednocześnie doskonale wyszkolonym w walce agentem. Więc zgodnie z oczekiwaniami jacyś źli ludzie muszą mieć mu wiele złego do powiedzenia, zrobienia i te pe. Oczywiście naruszają „domowy mir” przez co Liam, nasz superagent, musi chronić rodzinę. Akcja rozkręca się od razu w wiadomym kierunku (w obydwu częściach).
Liam niczym przecinak o masie lokomotywy idzie i eliminuje kolejno każdego złego. Zabija ich wszystkich, gołymi rękami, czy pistoletem, czy jak tam się trafi, męcząc się przy tym lekko.